Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/161

Ta strona została przepisana.

wszedł z miną tryumfatora, trzymając w ręku krążek tekturowy, przebity pięcioma kulami, na danych dwanaście strzałów z odległości pięćdziesięciu kroków.
Roland i sir John pozostali w parku.
Pani de Montrevel wysłuchała z lekka upiększonego opowiadania Edwarda, a popatrzywszy chwilę ze smutkiem na niego, wzięła go w ramiona:
— I ty także — rzekła przez łzy — ty także kiedyś mię opuścisz?
— Tak, matko, ale po to, aby zostać generałem, jak mój ojciec, lub adjutantem, jak mój brat.
— I po to, aby zginąć, jak zginął ojciec, i jak zginie być może brat.
Bo nie uszła uwagi matki dziwna zmiana, jaka zaszła w usposobieniu Rolanda, Do tej troski dołączyły się i inne, a mianowicie: zamyślenie i bladość Amelii.
Śmierć ojca zachmurzyła jasną i radosną młodość Amelii. Zdawało się, że smutek minął i że Amelia zaczyna odzyskiwać wesołość. Niestety, pewnego dnia oblicze jej znowu posmutniało, lica pobladły i uśmiech zniknął z ust.
Pani de Montrevel wypytywała Amelię, lecz ta twierdziła, że nic nie zaszło.
Instynktem macierzyńskim wiedziona, pani de Montrevel pomyślała o miłości. Lecz kogoż mogła pokochać Amelia? Wszak nikt nie bywał w zamku, zamieszki polityczne bowiem przerwały życie towarzyskie, a zresztą Amelia nie wyjeżdżała z zamku.
I pani de Montrevel gubiła się w domysłach.
Powrót Rolanda wzbudził w niej pewne nadzieje, które jednak rozwiały się, gdy dostrzegła wrażenie, jakie ten powrót wywarł na Amelii.
Od powrotu Rolanda pani de Montrevel nie spuszcza-