Psy tarmosiły tymczasem zabitego dzika.
— Czekajcie, zobaczycie, że jeszcze go zjedzą wraz z kordelasem.
— A prawda, gdzież kordelas?
— A w swojej pochwie — rzekł Roland.
— O, tylko rękojeść wystaje! — zawołał chłopak.
I, skoczywszy do dzika, wyrwał nóż.
Ostrze, kierowane pewną i silną ręką, doszło wprost do serca.
Poza. tem znaleziono trzy inne rany. Jedna od kuli Edwardka ponad okiem; kula była jednak za słaba, aby przebić czaszkę. Drugą ranę zadał sir John, trzecia zaś pochodziła ze strzału, danego już po zabiciu dzika.
Polowanie było skończone, mrok zapadał, trzeba było wracać do domu.
Trzej myśliwi powrócili do koni, dosiedli ich i w dziesięć minut byli już w zamku.
Pani de Montrerel oczekiwała ich na zamku. Biedna matka od godziny już stała tam, drżąc z obawy o synów.
Edward, gdy ją tylko zoczył, pomknął galopem, wołając z daleka:
— Mamo, mamo! Zabiliśmy dzika ogromnego. Celo-