Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/169

Ta strona została przepisana.

— Nie o to chodzi, znamy przecież pana, panie de Montrevel.
— O tak, wiemy, że pan, jak i pański ojciec, nie kazali robić za darmo. Gdyby wszyscy panowie byli tacy; nie byłoby, proszę pana, rewolucyi.
— To się wie — dorzucił drugi.
— Ale gdzież jest ten dzik? — zapytał znowu pierwszy.
— Tak, gdzież dzik? — powtórzył drugi.
— Łatwo go znajdziecie.
— Tem ci lepiej — odparł chłop.
— Czy znacie ten pawilon w lesie?
— Jaki?
— Tak, jaki?
— Ten, co należy do klasztoru Kartuzów.
Chłopi spojrzeli na siebie.
— Otóż dzik leży o dwadzieścia kroków od pawilonu, od strony lasu Genoud.
— Hm! — bąknął jeden chłop.
— Hm! — powtórzył za nim drugi.
— Co za „hm“? — zapytał Roland.
— No, tak...
— Gadajcieżi, o co chodzi?
— A bo to wolelibyśmy, żeby to było na drugim końcu lasu.
— Jakto na drugim końcu?
— No tak, na drugim — rzucił drugi chłop.
— Ale dlaczego na drugim końcu lasu? — zapytał już zniecierpliwiony Roland. — Przecież do drugiego skraju lasu macie trzy mile, a do pawilonu tylko milę.
— Tak, ale miejsce, gdzie leży dzik...
I zatrzymał się, drapiąc się w głowę.