Wyrazy te Roland wymówił z taką goryczą, że Amelia wybuchnęła płaczem i wybiegła z pokoju.
Młody oficer zamknął za nią drzwi, szepcząc:
— Zobaczymy, kto ostatecznie zwycięży: ja, czy los.
Nazajutrz wieczorem o tej samej porze Roland, przekonawszy się, że wszyscy w zamku śpią, otworzył cicho drzwi od swego pokoju, zszedł ze schodów do przedsionka, odsunął zasuwkę drzwi i skierował się ku bramie zajazdowej. Za bramą Roland poszedł drogą od Pont-d’Ain do Bourg. W tej chwili na wieżach kościelnych w sąsiednich wioskach wybiła godzina pół do jedenastej.
Obeznany dobrze z okolicą, Roland poszedł wprost przez las Seillon i w pięć minut był już na drugim jego krańcu. Niewielka polanka oddzielała go od murów klasztornych. Stanąwszy pod murem, Roland przerzucił płaszcz na drugą stronę. Strój jego stanowiły: obcisła kurtka i spodnie skórzane, buty z cholewami i szeroki kapelusz. Za pasem tkwiły dwa pistolety. W oka mgnieniu Roland przełazi przez mur, ubrał się w płaszcz i spiesznym krokiem skierował się do małych drzwi, prowadzących z ogrodu do gmachu klasztornego.
Biła jedenasta, gdy wchodził w te drzwi.