Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/187

Ta strona została przepisana.

Wkrótce obaj byli po drugiej stronie muru.
Roland poprowadził przyjaciela do drzwi, wychodzących na ogród z gmachu klasztornego. Zanim weszli do gmachu, Roland rzucił okiem na zegar. Zegar, który szedł w nocy, był nieruchomy w dzień.
Następnie przyszli do refektarza, Roland pokazał Anglikowi przewrócony stołek, stół, na którym położył pistolety, i drzwi, przez które wszedł duch. Zbadali potem drogę, którą Roland szedł za widmem, obejrzeli miejsce, z którego Roland dał strzał, lecz kuli znaleźć nie mogli.
Kształt korytarza, był taki, że skoro kula nie pozostawiła śladów na ścianach, musiałaby trafić widmo. A jednak widmo nie zostało nawet zranione, ponieważ nigdzie nie było śladów krwi.
Lord Tanley już gotów był przypuścić, że Roland miał do czynienia istotnie z duchem.
— Ktoś musiał tu być po mnie — rzekł Roland, — i sprzątnąć kulę.
— Lecz jeśliś strzelał do człowieka, to jakżeż kula nie przebiła go?
— Bardzo proste; musiał mieć pod całunem pancerz.
Oficer i Anglik prowadzili dalej badania. Doszli wreszcie do końca korytarza i znaleźli się na drugim krańcu ogrodu.
Tutaj to Roland po raz drugi dojrzał był widmo, które zniknęło pod ciemnem sklepieniem.
Poszedł prosto do cysterny. Zapalili dwie pochodnie, które przynieśli z sobą, i zaczęli szukać przejścia, w którem zniknęło widmo.
Cysterna wybrukowana była płytami kamiennemi, doskonale przystającemi do siebie. Wtem natrafił Roland stopą na kamień; odepchnął go i ujrzał kółko żelazne,