Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/202

Ta strona została przepisana.

niech jedzie co koń wyskoczy do zamku Noires-Fontaines. Powiedz mu, że chodzi o uratowanie człowieka od śmierci.
Włościanin ruszył żwawo w kierunku Bourgu, Roland zaś pośpieszał do zamku.
A teraz zaznajomimy czytelnika z tem, co się działo tej nocy w starym klasztorze.
Sir John, jak już wiemy, przed jedenastą wszedł do pawilonu Correrie, który był poprostu kapliczką wśród lasu.
Z zakrystyi przeszedł na chór.
Księżyc blado oświetlał całą kaplicę.
Sir John stanął koło piedestału na środku chóru.
Minuty płynęły. Sir John usłyszał wybijaną na wieży kościoła w Peronnaz, wiosce sąsiedniej, godzinę.
Do dwunastej wszystko odbyło się tak, jak podczas wyprawy Rolanda.
Wtem wybiła północ, tak niecierpliwie oczekiwana przez sir Johna.
Z ostatniem uderzeniem zegara zdało mu się, że słyszy jakieś kroki podziemne, że widzi światło od strony kraty, prowadzącej do grobów.
Sir John wytężył wzrok. W przejściu ukazał się mnich zakapturzony, trzymając w ręku pochodnię. Mnich miał na sobie habit kartuski. Za nim ukazał się drugi, trzeci... Sir John naliczył ich dwunastu.
Koło ołtarza mnisi rozdzielili się i zajęli miejsca w stallach po obu jego stronach. Wszyscy zachowywali głębokie milczenie. Każdy1 z nich wetknął swą pochodnię w otwór w oparciu stall. Przez chwilę czekali.
Wszedł trzynasty mnich i stanął przed ołtarzem.
Żaden z mnichów nie wyglądał na ducha, lecz wszyscy mieli ruchy i wygląd ludzi, żyjących na tym świecie.
Sir John, oparty o piedestał, trzymając pistolety