Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/203

Ta strona została przepisana.

w obu rękach, z flegmą przypatrywał się ich manewrom, mającym widocznie na celu otoczenie go dookoła.
Wszyscy milczeli i stali.
Milczenie przerwał mnich, stojący przed ołtarzem.
— Bracia — zapytał. — Dlaczego zebrali się mściciele?
— Aby sądzić profana — odparli chórem.
— Jakie przestępstwo popełnił ten profan?
— Usiłował zbadać tajemnice towarzyszów Jehudy.
— Na jaką karę zasłużył?
— Na karę śmierci.
Po chwili milczenia trzynasty mnich zwrócił się do sir Johna:
— Sir Johnie Tanlay — rzekł — jesteś cudzoziemcem, jesteś Anglikiem. Tembardziej powinieneś był zostawić w spokoju towarzyszów Jehudy i nie wtrącać się do ich walki z rządem, którego zgubę sobie poprzysięgli. Nie zrobiłeś tego, dałeś się pociągnąć swej ciekawości. Zamiast się usunąć z drogi, wpadłeś do legowiska lwa. Lew cię rozszarpie.
I, poczekawszy chwilę na odpowiedź Anglika, który zachowywał jednak milczenie:
— Sir Johnie Tanlay — mówił dalej — skazany jesteś na śmierć; przygotuj się.
— Widzę, żem wpadł w gniazdo złodziei. Jeśli tak, to mogę się okupić.
A zwracając się do mnicha, stojącego przed ołtarzem, zapytał:
— Na ile mnie szacujesz, kapitanie?
Szmer groźny był odpowiedzią na te zuchwałe słowa.
Mnich z przed ołtarza wyciągnął rękę.
— Mylisz się, sir Johnie. Nie jesteśmy bandą złodziei — mówił spokojnie. — Na dowód, możesz nam dać zlecenie,