Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/213

Ta strona została przepisana.

— Nie, goniłem go; ale duch znał lepiej ode mnie drogę, bo wymknął mi się.
— Do licha!
— Nazajutrz poszedł tam sir John, nasz Anglik.
— Widział ducha?
— Więcej niż jednego. Widział dwunastu mnichów, którzy go sądzili za to, że przeniknął ich tajemnice, skazali go na śmierć i zasztyletowali.
— Nie bronił się?
— Jak lew. Zabił dwu.
— I umarł?
— Prawie. Mam nadzieję jednak, że się wyliże. Przyniesiono go do zamku ze sztyletem w piersi. Na sztylecie wyryte były słowa: Towarzysze Jehudy.
— Czy możliwe, aby takie rzeczy działy się we Francyi w końcu 18-go wieku?
— Czy możliwe! Oto sztylet, generale.
Z temi słowy młody człowiek wyjął sztylet.
Bonaparte obejrzał go uważnie.
— Mówisz, że mu wpakowali ten sztylet w piersi?
— Aż po rękojeść.
— I nie umarł?
— Dotychczas, przynajmniej.
— Słyszałeś, Bourrienne?
— Tak.
— Trzeba, abym o tem sobie przypomniał, Rolandzie.
— Kiedy, generale?
— Gdy... będę władcą. Pójdź, przywitaj się z Józefiną. Chodź, Bourrienne; zjesz z nami obiad. Uważajcie tylko. Będzie Moreau. Sztylet chowam na pamiątkę.
I wyszli. Na schodach spotkali ordynansa, posłanego do Gohiera.
— No i co?