Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/215

Ta strona została przepisana.

A zaraz potem dodała, wzdychając:
— Cokolwiekby się stało, nie opuścisz go. Nieprawda?
— Jakto? — zapytał Roland zdziwiony.
— Mam swoje domysły — odparła Józefina. — Jestem pewna, że, jeśli porozmawiasz trochę z Bonapartem, zrozumiesz mię. Tymczasem patrz, słuchaj i milcz.
Roland skłonił się i odszedł, postanawiając utrzymać się w roli obserwatora.
A było co obserwować.
Trzy główne grupy zajmowały salon.
Pierwszą stanowili goście, otaczający panią Bonaparte.
Druga — koło Talmy — składała się przeważnie z członków Instytutu.
W trzeciej grupie, do której przyłączył się Bonaparte, dostrzegł Roland Talleyranda, Barrasa, Lucyana, admirała Bruix, Roederera, Regnauda, Fouche’go, kilku generałów, a wśród nich Lefebvre’a.
Po chwili ogólnej rozmowy, Bonaparte wziął pod rękę byłego biskupa z Autun i poprowadził go do framugi okna.
— No i cóż? — zapytał.
Talleyrand popatrzał na Bonapartego w sposób sobie tylko właściwy.
— Cóż ci powiedziałem, o Sieyèsie, generale?
— Powiedziałeś mi: „Szukaj oparcia na ludziach, którzy uważają przyjaciół Republiki za jakobinów. Na ich czele stoi de Sieyès“.
— I nie myliłem się.
— Więc kapitulujecie?
— Lepiej, już skapitulował.
— Człowiek, który chciał mnie zastrzelić za to, żem wylądował w Frejus bez kwarantanny!
— Ależ nie za to.