Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/222

Ta strona została przepisana.

— Jestem wysłańcem pewnej głowy koronowanej, lub raczej pozbawionej korony. Zresztą nie zabiorę dużo czasu generałowi, który może mię pożegnać, jeśli rozmowa zbyt się przeciągnie.
Roland przez chwilę milczał i rozmyślał.
— Czy wiadomości swe możesz pan zakomunikować tylko pierwszemu konsulowi?
— Tylko jemu, gdyż tylko on może mi dać odpowiedź.
— Proszę zaczekać, pójdę po jego rozkazy.
Roland zrobił krok w kierunku pokoju konsula, lecz zatrzymał się i rzucił niespokojne spojrzenie na papiery, rzucone na stole.
Morgan dostrzegł to spojrzenie.
— Czy boisz się pan, że będę czytał te papiery? Nie lubię czytać wogóle. Jest to rzecz pisarza. Panie Rolandzie, przez czas twej nieobecności będę siedział w fotelu tu przed kominkiem, nie ruszając się z miejsca.
— Dobrze — odparł Roland.
I wszedł do pierwszego konsula.
Bonaparte rozmawiał z generałem Hédouville, dowódcą wojsk w Wandei.
Słysząc, że drzwi się otwierają, odwrócił się niecierpliwie.
— Powiedziałem Bourriennowi, że nikogo nie przyjmuję!
— Mówił mi to. Ale ja nie jestem byle kim.
— Masz racyę. Czego chcesz? Mów prędko.
— On jest u mnie.
— Kto?
— Człowiek z Awinionu.
— A czego chce?
— Chce się widzieć z generałem.
— Widzieć się ze mną?
— Tak, generale; czy cię to dziwi?