Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/232

Ta strona została przepisana.

Młodzi ludzie ukłonili się dworsko. Roland powrócił do pałacu, a Morgan skierował się ku małej uliczce, idącej na plac Św. Sulpicyusza.
Pójdźmy i my za Morganem.


V.
Bal ofiar.

Uszedłszy ze sto kroków, Morgan zdjął maskę. Na ulicy Taranne zastukał do drzwi małego hoteliku, wszedł do przedsionka, wziął świecę, zdjął z haka klucz do numeru 12 i wszedł na schody, nie budząc nikogo.
Biła dziesiąta, gdy wchodził do swego pokoju.
Przeliczywszy uderzenia zegara, szepnął:
— Doskonale, nie przyjdę za późno.
Szybko następnie zapalił cztery świece, otworzył komodę i wyjął wspaniały kostyum, jaki nosili ówcześni eleganci, t.. z. „incroyables“.
Po chwili zadzwonił.
Wszedł służący.
— Czy perukarz przychodził? — zapytał go Morgan.
— Tak, obywatelu, przychodził. Powiedział, że jeszcze przyjdzie... Właśnie ktoś dzwoni, pewnie on.
—Jestem, jestem! — odezwał się głos na schodach.
— Brawo! — zawołał Morgan — witaj mistrzu Cadenette. Musisz zrobić ze mnie coś w rodzaju Adonisa.
— To się łatwo zrobi, panie baronie.
— Cóż to, chcesz mię skompromitować, obywatelu Cadenette?
— Panie baronie, proszę mię nazywać poprostu Cadenette. Będzie to przynajmniej poufale. Ale proszę nie mówić „obywatelu!“ Jest to zwrot rewolucyjny. Nawet w czasach najgorszego teroru mówiłem do mej żony pani Cadenette... Przepraszam, żem nie czekał. Ale