Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/242

Ta strona została przepisana.

Morgan podszedł wprost do fałszywego kury era i uścisnął mu dłoń.
— Kochany przyjacielu! — rzekł ten. — Dobrze żyjecie tu, w Paryżu! Rzuciłem tylko okiem na salę balową, przechodząc, jak przystało na skromnego kuryera, niosącego depesze generała Masseny do obywatela pierwszego konsula. Ale zdaje mi się, że macie tam ładny wybór ofiar. Lecz, kochani przyjaciele, musicie się narazić z tem wszystkiem pożegnać. Jest nieprzyjemne, rozpaczliwe, ale dom Jehudy przedewszystkiem.
— Kochany Hastier — odparł Morgan.
— Cicho! Bez nazwisk, jeśli łaska, panowie. Rodzina Hastierów jest to uczciwa rodzina z Lugdunu, prowadząca handel na placu Terreaux, z ojca na syna, któraby uważała za hańbę dla siebie, gdyby się dowiedziała, że jej spadkobierca jest kuryerem i lata po drogach z torbą narodową na plecach. Nazywajcie mnie Lecoq, ale nie Hastier. Nie znam żadnego Hastiera. A wy, panowie — ciągnął dalej, zwracając się do Montbara, Adlera i d’Assasa — czy go znacie?
— Nie — odparli wszyscy trzej. — Przepraszamy za błąd Morgana.
— Kochany Lecoq — powtórzył Morgan.
— To co innego. Na to imię odpowiadam. Cóżeś chciał mi powiedzieć?
— Chcę powiedzieć, że domyślamy się, dlaczego jesteś w tym ubiorze i po co ta mapa.
— Otóż chodzi poprostu o te resztki skarbu niedźwiedzi w Bernie, które, z rozkazu generała Masseny, generał Lecourbe wysłał pierwszemu konsulowi. Mało tego! jakieś sto tysięcy franków, których nie chcą przewozić przez Jurę z racyi partyzantów p. Teysonneta i które wysiano na Genewę, Bourg, Mâçon, Dijon i Troyes. Ta droga, jak się przekonają niebawem, jest również nie bardzo bezpieczna.