Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/244

Ta strona została przepisana.

— I owszem — odparł Adler. — Ale co zrobisz z pocztylionem?
— Prawda — rzekł Morgan.
— Wszystko przewidziane, dziateczki — zawołał kuryer. — Z Troyes wysłano sztafetę. Karetkę zostawicie u Delbauce’a. Tam znajdziecie cztery wypasione wierzchowce. Obliczycie się z czasem, a pojutrze, a raczej jutro, bo północ już wybiła, pomiędzy siódmą a ósmą rano pieniądze panów niedźwiedzi przeżywać będą ciężkie chwile.
— Idziemy się przebrać? zapytał Adler.
— Po co? — odparł Morgan. — Zdaje mi się, że wyglądamy bardzo przyzwoicie. Chyba nigdy żaden dyliżans nie wiózł ludzi lepiej ubranych. Rzućmy jeszcze wzrokiem na mapę, weźmy nieco prowizyi, uzbrójmy się i jazda!
— Masz racyę — rzekł Montbar.
— Ja myślę — odparł Morgan. — Zamordujemy, jeśli trzeba będzie, konie, a o siódmej wieczorem będziem z powrotem i pokażemy się w Operze.
— Da nam to alibi — wtrącił d’Assas.
— O to chodzi — ciągnął dalej Morgan. — Bo któż pomyśli, że ludzie, którzy o 8-ej wieczorem oklaskują artystów, mogli zrana, pomiędzy Barem i Châtilonem załatwiać rachunki z konduktorem dyliżansu... Przyjrzyjcie się jeszcze mapie i wybierzcie dobrze miejsce.
Czterej młodzi ludzie pochylili się nad mapą Cassini’ego.
— Ja radziłbym — odezwał się kuryer — zaczaić się za miejscowością Massu — ot, tutaj.
Z temi słowy młodzieniec wskazał punkt na mapie i mówił dalej:
— Pojechałbym do Chaource — ot, tutaj; stamtąd do Troyes, dalej do Sens. Będziemy w Operze nie o ósmej, ale o dziesiątej, co będzie szykowniej.