Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/249

Ta strona została przepisana.

— Doskonale! Mogę i prędzej. Ale co mam tam robić?
— Rzecz bardzo ważną, Rolandzie.
— Chyba nie żadna misya dyplomatyczna?
— Owszem. Misya dyplomatyczna, którą jednak spełnić może nie dyplomata.
— Wybornie nadaję się do tego. Tylko ponieważ nie jestem dyplomatą, muszę mieć dokładne instrukcye.
— Będziesz je miał. Czy widzisz tę mapę?
— Widzę — odparł Roland. — Ale to jest mapa Piemontu.
— Tak, Piemontu.
— Więc chodzi o Włochy?
— Ciągle o Włochy.
— Zdawało mi się, że o Wandeję?
— Ubocznie.
— Więc, generale, posyłasz mnie do Wandei, a sam wyruszasz do Włoch?
— Nie, uspokój się.
— To dobrze. Uprzedzam, że w przeciwnym razie uciekam i przyłączam się do ciebie, generale.
— Pozwalam. Ale powróćmy do Mélasa.
— Przepraszam, generale. Po raz pierwszy słyszę to nazwisko.
— Tak, ale ja oddawna o niem myślę. Czy wiesz, gdzie pobiję Mélasa?
— Tam, gdzie się z nim spotkasz, generale.
Bonaparte zaśmiał się.
— Chodź tu — zwrócił się do Rolanda. — Popatrz-no. Tutaj pobiję Mélasa.
— Koło Aleksandryi?
— O dwie, trzy mile. W Aleksandryi są jego magazyny, szpitale, składy broni. Nie może się stąd oddalić. Muszę poprowadzić wielką grę, inaczej pokoju nie będę miał. Przejdę przez Alpy — tutaj wskazał