Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/25

Ta strona została przepisana.

Nie była to już sprawa partyjna, ale kradzież, i to kradzież nikczemna. Biali i czerwoni biegli do kościoła Franciszkanów, krzycząc, że municypalność musi im się z tego wytłómaczyć.
Lescuyer był sekretarzem municypalności.
Rzucono jego nazwisko tłumowi, nie jako tego, który zerwał dwa dekrety papieskie — byłby bowiem miał obrońców — ale jako tego, który podpisał stróżowi lombardu rozkaz, zezwalający na zabranie rzeczy.
Wysłano tedy czterech ludzi, żeby schwytali Lescuyera i sprowadzili go do kościoła. Znaleziono go na ulicy, idącego do municypalności. Czterej mężczyźni rzucili się nań i zawlekli go do kościoła, wydając dzikie okrzyki.
Przybywszy na miejsce, Lescuyer, na widok oczu roziskrzonych, które wpatrywały się w niego, pięści wyciągniętych, które mu groziły, krzyków, które domagały się jego śmierci, Lescuyer zrozumiał, że nie jest w domu Bożym, lecz w jednym z tych kręgów piekła, o których zapomniał Dante.
I przyszło mu na myśl, że przyczyną tej nienawiści, która przeciw niemu wybuchła, mogło być jedynie zerwanie dekretów papieskich; wszedł na ambonę i głosem człowieka, który nietylko nic sobie nie wyrzuca, ale jeszcze gotów jest zacząć to samo nanowo, rzekł:
— Bracia, mniemałem, że rewolucya jest potrzebna; dlatego też dołożyłem wszelkich sił...
Fanatycy zrozumieli, że, jeśli Lescuyer się wytłómaczy, Lescuyer będzie ocalony.
Nie tego wszakże było im trzeba, Rzucili się na niego, zerwali go z ambony, wepchnęli go w tłum szczekający, który go powlókł do ołtarza, wydając ów krzyk straszliwy, mający w sobie coś z węża i z ryku tygry-