Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/254

Ta strona została przepisana.

kóba — zazwyczaj śpię jednym tchem; ale niepokój był tym razem silniejszy od zmęczenia.
— Pan obawiał się, że dyliżans się przewróci? — spytał architekt.
— Nie, mam szczęście pod tym względem i zdaje mi się, że wystarczy, żebym siedział w powozie, by stal się niewywrotny; nie, nie to było powodem mego niepokoju.
— Cóż więc takiego? — spytał lekarz.
— Bo to tam, w Genewie, mówią, że drogi we Francyi nie są pewne.
— To zależy — rzekł architekt.
— A!... to zależy — powtórzył zegarmistrz.
— Tak — ciągnął dalej architekt — naprzykład, gdybyśmy wieźli ze sobą pieniądze rządowe, moglibyśmy być pewni, że zostaniemy zatrzymani w drodze, albo raczej bylibyśmy już zatrzymani.
— Tak pan sądzi? — spytał zegarmistrz.
— To nieuniknione; nie wiem, jakich sposobów używają ci hultaje, towarzysze Jehudy, ale są zawsze doskonale poinformowani; nie chybią ani razu.
Lekarz skinął głową potakująco.
— A!... więc i pan — spytał zegarmistrz lekarza — i pan również jest tego zdania?
— Najzupełniej.
— I, wiedząc, że są w dyliżansie pieniądze rządowe, wsiadłby pan do pojazdu, popełniłby pan tę nieostrożność?
— Wyznaję — odparł lekarz — że zastanowiłbym się dobrze.
— A pan? — pytał dalej zegarmistrz architekta.
— O! ja — odrzekł ten — ponieważ jestem wezwany w sprawie bardzo pilnej, przeto pojechałbym mimo wszystko.
— Mam wielką ochotę — mówił zegarmistrz — ka-