Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/255

Ta strona została przepisana.

zać przynieść tu moją walizę i moje ubranie i poczekać na dyliżans jutrzejszy; mam bowiem w tych skrzyniach zegarków za dwadzieścia tysięcy franków; udało nam się dzisiaj, ale nie należy narażać Pana Boga na pokusy.
— Czy pan nie słyszał — wtrąciła się matka do rozmowy — że bylibyśmy narażeni na niebezpieczeństwo — tak przynajmniej mówią ci panowie — jedynie wtedy, gdybyśmy wieźli ze sobą pieniądze rządowe?
— Otóż właśnie — odparł zegarmistrz, patrząc dokoła z niepokojem — mamy je w dyliżansie!
Matka pobladła zlekka, patrząc na syna: każda matka obawia się najpierw o dziecko a potem o siebie.
— Jakto! przewozimy pieniądze rządowe? — zawołali jednocześnie i w różnym stopniu wzruszonym głosem lekarz i architekt. — Czy pan jest pewien tego, co pan mówi?
— Najzupełniej pewien.
— W takim razie powinien pan był powiedzieć nam to wcześniej, albo, mówiąc teraz, powiedzieć po cichu.
— Ale — odezwał się znów lekarz — pan nie jest może pewien tego, co mówi?
— A może pan sobie tylko żartuje? — dodał architekt.
— Niechaj mnie Bóg uchowa! — Genewczycy bardzo lubią żartować — wtrącił lekarz.
— Panie — rzekł Genewczyk, bardzo dotknięty tem, że ktoś mógł pomyśleć, iż lubi żartować — widziałem, jak ładowano.
— Co?
— Pieniądze.
— A dużo ich jest?
— Widziałem sporo worków.
— Ależ skąd pochodzą te pieniądze?
— Pochodzą ze skarbca niedźwiedzi berneńskich. Pa-