ło to pierwsze westchnienie, jakie kiedykolwiek słyszeli z ust jego towarzysze — zdaje mi się, że mam słuszność, nie oświadczając się o Amelię.
Poczem zwrócił się do towarzyszów:
— Panowie! skończone?
— Tak! — odparli jednogłośnie.
— A zatem na koń i w drogę! nie zapominajmy, że mamy być dzisiaj wieczorem o godzinie dziewiątej w Operze.
I, wskoczywszy na siodło, pierwszy przesadził rów, poczem, bez chwili wahania, przepłynął rzekę w bród.
Przybywszy na brzeg przeciwny, d’Assas zapytał Morgana.
— Powiedz-no, nie spadła ci przypadkiem maska?
— Owszem; ale tylko pani de Montrevel widziała moją twarz.
— Hm! — rzekł d’Assas — byłoby lepiej, żeby jej nikt nie był widział.
I wszyscy czterej, puściwszy konie galopem, znikli na polach w stronie Chaource.
Gdy pani de Montrevel przybyła nazajutrz około godziny jedenastej rano do hotelu „Ambasadorów“, ku wielkiemu swojemu zdumieniu zastała, zamiast Rolanda, nieznajomego, który na nią czekał.
Nieznajomy ten zbliżył się do niej.
— Czy pani jest wdową po generale de Montreal? — zapytał.
— Tak jest, panie — odparła pani de Montrevel, coraz bardziej zdziwiona.
— I szuka pani swego syna?