Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/270

Ta strona została przepisana.

— Niech się pan strzeże — rzekł Bourrienne z uśmiechem — żebym nie zawiadomił pierwszego konsula o jej punktualności.
— Cóżby mi groziło w takim razie?
— Mógłby panią zatrzymać przy sobie, jako wzór punktualności dla pani Bonaparte.
— O! kreolkom trzeba niejedno przebaczyć.
— Ale wszak i pani jest kreolką, jeżeli się nie mylę.
— Pani Bonaparte — odrzekła, śmiejąc się, pani de Montrevel — widuje męża swojego codziennie, gdy ja ujrzę teraz konsula po raz pierwszy.
— Idźmy, idźmy już, matko! — wołał Edward.
Sekretarz się usunął, by pozwolić przejść pani de Montrevel.
W kwadrans później byli w Luksemburgu.
Bonaparte zajmował w małym Luksemburgu apartament parterowy na prawo; Józefina miała swoją sypialnię i swój buduar na pierwszem piętrze; z gabinetu pierwszego konsula do niej prowadził korytarz.
Była uprzedzona o wizycie, gdyż na widok pani de Montrevel otworzyła jej ramiona, jak przyjaciółce.
Pani de Montrevel, w postawie, pełnej szacunku, zatrzymała się przy drzwiach.
— Proszę, proszę, niechże pani się zbliży! — rzekła Józefina — znam panią nie od dzisiaj, ale od dnia, w którym poznałam pani zacnego i nieocenionego Rolanda. Czy pani wie, co mi zapewnia spokój, gdy Bonaparte mnie opuszcza? Świadomość, że Roland mu towarzyszy, bo gdy Roland jest przy nim, wiem, że żadne nieszczęście spotkać go nie może... I cóż, nie zechce mnie pani uścisnąć?
Pani de Montrevel była zmieszana taką niespodziewaną łaską.
— Jesteśmy rodaczkami, nieprawda? — ciągnęła dalej. — Przypominam sobie doskonale pana de la Clé-