Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/300

Ta strona została przepisana.

jednego ordynansa, żebym go nie schwytał; nie może znaleźć schronienia, w którem go nie zaskoczę; tu ziemia sama nawet jest rojalistyczna i chrześcijańska! w braku mieszkańców, ona mówiłaby do mnie: „Błękitni przeszli tędy; mordercy ukryci są tutaj!“ Zresztą osądzisz sam, pułkowniku.
— W jaki sposób?
— Wyruszymy na wyprawę o sześć mil stąd. Która godzina?
Młodzieńcy wydobyli jednocześnie zegarki.
— Za kwadrans północ — rzekli.
— Doskonale! — dodał Jerzy — nasze zegarki oznaczają jedną i tę samą godzinę, to dobry znak; może nadejdzie dzień, kiedy serca nasze równie zgodnie bić będą, jak chodzą nasze zegarki.
— Więc, powiedziałeś, generale?...
— Powiedziałem, że za kwadrans jest północ, pułkowniku; o godzinie szóstej, o świcie, mamy być o siedem mil stąd; czy chcesz odpocząć?
— Ja?
— Tak, może się pan przespać z godzinę.
— Dziękuję; to niepotrzebne.
— W takim razie wyruszymy, kiedy pan zechce.
— A ludzie twoi, generale?
— O! moi ludzie stoją w pogotowiu.
— Gdzie?
— Wszędzie.
— Chciałbym ich widzieć.
— Zobaczysz ich.
— Kiedy?
— Kiedy zechcesz; moi ludzie są bardzo dyskretni i ukazują się tylko na dany znak przeze mnie.
— Tak, że gdy zechcę ich zobaczyć...?
— Powiesz mi, pułkowniku, dam znak i ukażą się.
— W drogę, generale!