Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/305

Ta strona została przepisana.

Druga odpowiedź dana była równie jednogłośnie, jak pierwsza.
— W takim razie możemy spokojnie jechać dalej?
— Generale, jakgdybyś jechał na nabożeństwo do swojej parafii.
— A więc dalej w drogę, pułkowniku — rzekł Cadbudal do Rolanda.
Poczem, zwracając się do swoich ludzi:
— Zabawcie się, chłopcy — dodał.
W tejże chwili mężczyźni zaczęli przeskakiwać przez rów i znikali.
Przez kilka sekund słychać było tylko szelest gałęzi w zaroślach i odgłos kroków w gąszczu.
Poczem zaległa cisza.
— I cóż — spytał Cadoudal — czy sądzisz, pułkowniku, że, mając takich ludzi przy sobie, może mi co grozić ze strony twoich błękitnych, jakkolwiek są waleczni?
Roland westchnął; podzielał najzupełniej zdanie Cadoudala.
Jechali dalej.
O milę mniej więcej od Trinité ukazał się na drodze czarny punkt, który powiększał się szybko.
Gdy stał się wyraźniejszy, punkt ten nagle się zatrzymał.
— Co to jest? — spytał Roland.
— Wszak pan widzi — odparł Cadoudal — to człowiek.
— Niewątpliwie; ale kto to jest ten człowiek?
— Z szybkości jego biegu mógł pan odgadnąć, że to posłaniec.
— Dlaczego się zatrzymuje?
— Dlatego, że i on nas spostrzegł i nie wie, czy ma się cofnąć czy też iść naprzód.
— Cóż uczyni?