Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/308

Ta strona została przepisana.

— No, co? — zapytało sto głosów — co powiedział, Rębaczu?
— Powiedział, że możemy uczynić, jak nam nakazuje sumienie, i że umywa ręce od wszystkiego.
— Niech żyje wielki okrągły łeb! — krzyknęli wszyscy obecni, rzucając się na dyliżans.
Cadoudal pozostał nieruchomy śród tego ludzkiego potoku.
Roland stał przy nim, jak on, nieruchomy, zdjęty ciekawością; nie wiedział bowiem zupełnie, o kogo i o co chodzi.
Ten, który rozmawiał z Cadoudalem i którego towarzysze nazwali Rębaczem, otworzył drzwiczki.
Wówczas ujrzano podróżnych, drżących, wciśniętych w głąb dyliżansu.
— Jeśli nie macie sobie nic do wyrzucenia przeciw królowi i religii — rzekł Rębacz głosem pełnym i dźwięcznym — wysiądźcie bez trwogi; nie jesteśmy zbójcy, jesteśmy chrześcijanie i rojaliści.
Oświadczenie to uspokoiło niewątpliwie podróżnych, albowiem mężczyzna zbliżył się do drzwiczek i wysiadł, poczem wysiadły dwie kobiety, potem matka, tuląca dziecko do łona a potem jeszcze jeden mężczyzna.
Szuanie przyjmowali ich, stojąc przy stopniu, przyglądali im się bacznie, poczem, nie poznając tego, którego szukali, mówili: „Dalej!“
Jeden mężczyzna tylko został w dyliżansie.
Jeden z szuanów oświetlił wnętrze płomieniem pochodni i ujrzano, że ów mężczyzna to ksiądz.
— Sługo Boży — rzekł Rębacz — dlaczego nie wysiadasz wraz z innymi? nie słyszałeś, że mówiłem, iż jesteśmy rojaliści i chrześcijanie?
Ksiądz nie poruszył się; tylko zęby mu szczękały.
— Dlaczego ta trwoga? — mówił dalej Rębacz — czyż twój strój nie przemawia na twoją korzyść?...