Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/313

Ta strona została przepisana.

— Ucałuj swój krzyż, ucałuj swój krzyż! — krzyknął Rębacz.
Prałat spojrzał nań wylękłym wzrokiem, ale go nie usłuchał; widoczne było, że już nie widział, że już nie słyszał.
— Nie! — zawołał Roland, zabierając się do zejścia z konia — nie chcę, by ktokolwiek powiedział, że mordowali w mojej obecności człowieka i że nie pośpieszyłem mu z pomocą.
Groźny pomruk podniósł się dokoła Rolanda; usłyszano wyrazy, które wypowiedział.
Ten pomruk jeszcze tylko podniecił porywczego młodzieńca.
— A! to tak? — rzekł.
I poniósł prawą rękę do olster.
Ale ruchem szybkim, jak myśl, Cadoudal pochwycił za tę rękę i, gdy Roland usiłował napróżno wyswobodzić się z żelaznego uścisku:
— Pal! — krzyknął Jerzy.
Dwadzieścia strzałów z fuzyi rozległo się odrazu i, niby masa bezwładna, biskup runął na ziemię.
— Cóżeś pan uczynił? — zawołał Roland.
— Zmusiłem pana do dotrzymania przysięgi — odparł Cadoudal — przysiągłeś, pułkowniku, że będziesz patrzył na wszystko i słuchał wszystkiego, niczemu się nie sprzeciwiając...
— Tak to zginie każdy wróg Boga i króla — odezwał się Rębacz, głosem uroczystym.
Amen! — odpowiedzieli wszyscy obecni jednym głosem, jednym ponurym tonem.
Poczem zdjęli z trupa szaty kapłańskie i wrzucili je w płomienie stosu, podróżnym kazali wsiąść do dyliżansu, pocztylionowi na konia i, rozstępując się, by pojazd przepuścić, rzekli:
— Jedźcie z Bogiem!