Dyliżans oddalił się szybko.
— Dalej, dalej, w drogę! — zawołał Cadoudal. — Mamy jeszcze cztery mile przed sobą, a straciliśmy tutaj godzinę.
Następnie zwrócił się do wykonawców wyroku:
— Ten człowiek był winny, ten człowiek został ukarany; sprawiedliwości ludzkiej i sprawiedliwości boskiej, stało się zadość. Niechaj modlitwy za umarłych odprawione będą nad jego zwłokami i niechaj zostanie pogrzebion po chrześcijańsku; słyszycie?
Pewien, że go usłuchają, Cadoudal puścił konia galopem.
Roland zawahał się przez chwilę, poczem, jakgdyby postanowił spełnić obowiązek, rzekł:
— Idźmy do końca.
I, puszczając z kolei swego konia w kierunku, w którym udał się Cadoudal, dogonił go w kilku skokach.
Obaj znikli niebawem w ciemnościach, które potęgowały się, w miarę jak się oddalali od rynku, gdzie pochodnie rzucały blask na nieżywego prałata, gdzie ogień trawił jego szaty.
Uczucie, jakiego doznawał Roland, dążąc za Jerzym Cadoudalem, podobne było do uczucia człowieka nawpół rozbudzonego, nad którym sen nie utracił jeszcze władzy i który zbliża się stopniowo do granicy, dzielącej dlań noc od dnia; usiłuje zdać sobie sprawę z tego, czy znajduje się w krainie urojonej, czy też wkroczył już w dziedzinę rzeczywistości, i im bardziej usi-