Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/317

Ta strona została przepisana.

— Stąd też ten zatrzymał się dopiero, gdy był tuż przy generale.
— I cóż, Kwiecie Cierniowy — zapytał Jerzy — trzymamy ich?
— Jak mysz w pułapce, i ani jeden nie wróci do Vannes, jeśli taka twoja wola, generale.
— Owszem, owszem. Ilu ich jest?
— Stu ludzi, pod wodzą samego generała.
— Ile wozów?
— Siedemnaście.
— Kiedy wyruszają w drogę?
— Powinni być o trzy czwarte mili stąd.
— Jaką drogą idą?
— Drogą z Grandchamp do Vannes.
— Tak, że rozstawiając się od Meucon do Plescop...
— Zagrodzisz im, generale, drogę.
— Doskonale.
Cadoudal wezwał czterech swoich poruczników: Śpiewaka, Zimowego, Przewodnika, Ścigłego i Ładownicę.
Poczem, gdy stanęli przy nim, wyznaczył każdemu jego oddział.
Każdy z kolei wydał krzyk puszczyka i znikł z pięćdziesięciu ludźmi.
Mgła była w dalszym ciągu taka gęsta, że pięćdziesięciu ludzi, którzy tworzyli każdy z tych oddziałów, w oddaleniu stu kroków znikali, jak cienie.
Cadoudal pozostał z pięćdziesięciu ludźmi, Złotym Sękiem i Kwiatem Cierniowym.
Powrócił do Rolanda.
— I cóż, generale — spytał Roland — czy wszystko idzie według twego życzenia?
— Wszystko albo mniej więcej, pułkowniku — odparł szuan — a za pół godziny osądzisz sam.
— Trudno będzie coś osądzić śród tej mgły.
Cadoudal powiódł wzrokiem dokoła.