Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/331

Ta strona została przepisana.

Rozejrzał się dokoła i, śród obłoków dymu, dostrzegł Cadoudala, który stał nieruchomy, jak posąg konny.
Zrozumiał, że wódz rojalistów czeka na niego.
Roland rzucił okrzyk i popędził prosto na Jerzego.
Cadoudal ze swojej strony, chcąc mu oszczędzić część drogi, puścił konia galopem.
Ale o sto kroków od Rolanda zatrzymał się.
— Baczność! — rzekł do Złotego Sęka i jego ludzi.
— Bądź spokojny, generale, jesteśmy na stanowisku — rzekł Zloty Sęk.
Cadoudal wydobył pistolet i nabił go.
Roland pochwycił szablę do ręki i szarżował, leżąc na szyi koni.
Cadoudal, zbliżywszy się na dwadzieścia kroków do Rolanda, podniósł zwolna rękę w jego kierunku.
Z oddalenia kroków dziesięciu strzelił.
Koń, którego dosiadał Roland, miał białą gwiazdę na środku czoła.
Kula trafiła w środek gwiazdy.
Koń, ugodzony śmiertelnie, zwalił się wraz z jeźdźcem do stóp Cadoudala.
Cadoudal spiął ostrogami swego wierzchowca i przeskoczył przez konia i jeźdźca.
Zloty Sęk i jego ludzie, będąc w pogotowiu, rzucili się jak gromada jaguarów na Rolanda, uwięzionego pod zwłokami swego konia.
Młodzieniec puścił szablę i chciał pochwycić pistolety; ale zanim zdążył wsunąć rękę do olster, dwaj ludzie pochwycili go w ramiona a czterej wyciągali mu konia z pomiędzy nóg.
Wszystko to odbyło się tak składnie, iż nietrudno było poznać, że to manewr z góry ułożony.
Roland wył z wściekłości.
Złoty Sęk zbliżył się do niego i podał mu kapelusz.
— Ja się nie poddaję! — krzyknął Roland.