dytów; z drugiej dlatego, że nie wiedziano, gdzie ich podziać.
Republikanie rzucali daleko broń, by jej nie oddawać.
Szuanie, zbliżywszy się do nich, zastali wszystkie ładownice otwarte.
Spalili wszystkie naboje, do ostatniego.
Cadoudal udał się do Rolanda.
Podczas tej całej ostatniej walki młodzieniec siedział ze wzrokiem w walczących utkwionym i z włosem potem oblanym, z piersią dyszącą czekał.
Potem, gdy los odwrócił się ostatecznie od republikanów, Roland objął oburącz głowę i pochylił czoło ku ziemi.
Nie słyszał odgłosu kroków zbliżającego się Cadoudala, a gdy ten dotknął jego ramienia, młodzieniec podniósł zwolna głowę, nie usiłując nawet ukryć dwóch łez, które spływały z jego policzków.
— Generale! — rzekł Roland — rozporządzaj mną, jestem twoim jeńcem.
— Poseł pierwszego konsula nie może stać się jeńcem — odparł Cadoudal ze śmiechem — ale można go prosić o oddanie przysługi.
— Rozkazuj, generale!
— Brak mi ambulansu dla rannych, brak mi więzienia dla jeńców; czy podejmie się pan odprowadzić do Vannes żołnierzy republikańskich, jeńców lub rannych?
— Jakto, generale? — zawołał Roland.
— Oddaję, a raczej powierzam ich tobie, pułkowniku; żałuję, że twój koń nieżywy, żałuję, że mi mego zabito; zostaje ci jednak koń Złotego Sęka, przyjmij go.
Młodzieniec poruszył się.
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/335
Ta strona została przepisana.