Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/339

Ta strona została przepisana.

Była jedenasta, godzina zwykła śniadania sir Johna. Roland, mając wszelkie szanse zastania go w domu, pojechał do hotelu Mirabeau.
Zastał istotnie sir Johna przy stole, spożywającego śniadanie angielskie, złożone z kotletów prawie surowych i z herbaty.
Ujrzawszy Rolanda, sir John z okrzykiem radości zerwał się od stołu i pośpieszył na spotkanie.
Roland żywił dla sir Johna, człowieka wyjątkowego pod tym względem, że dobroć serca usiłował pokryć ekscentrycznością, uczucie głębokiego przywiązania.
Sir John był blady i nieco schudł; zresztą czuł się doskonale.
Rana zagoiła się — zupełnie, odczuwał jeszcze pewne bóle, ale już coraz słabsze, ostatecznie jednak odzyskiwał już zdrowie.
Sir John ze swej strony przyjął Rolanda bardzo serdecznie, co było niespodziewane ze strony tak skrytego człowieka, i twierdził, że radość z powodu widzenia przyjaciela powróci go ostatecznie do zdrowia.
Poprosił Rolanda do stołu, ofiarowując mu śniadanie francuskie.
Roland przyjął zaproszenie. Lecz jak każdy żołnierz, który odbył uciążliwe kampanie w okresie Rewolucyi, podczas których niejednokrotnie brakowało chleba, Roland smakoszem nie był, a mógł jeść byle co. To też uprzejmość sir Johna, który chciał podać śniadanie francuskie, przeszła niepostrzeżenie.
Natomiast dostrzegł Roland, że sir John jest jakiś zakłopotany, że ma na ustach jakiś sekret, którym chciałby się podzielić.
Roland postanowił dopomódz przyjacielowi.
Po skończonem śniadaniu z właściwą sobie otwartością zwrócił się do sir Johna: