— Napad na dyliżans.
— Co za dyliżans?
— Ten, w którym jechała twoja matka.
— Dyliżans, w którym była moja matka?
— No, tak.
— Na dyliżans, w którym była moja matka, napadnięto?
— Widziałeś się z matką. Czy nic ci nie opowiadała?
— O tem ani słówka.
— Otóż Edward spisał się po bohatersku. Ponieważ nikt się nie bronił, on zaczął się bronić. Wyrwał pistolety konduktorowi i dał ognia.
— Dzielny dzieciak! — zawołał Roland.
— Tak, dzielny. Ale na szczęście, czy na nieszczęście, konduktor wyjął był kule. Towarzysze Jehudy wypieścili Edwarda za odwagę, lecz nikt nie został ani raniony, ani zabity.
— Czy to wszystko pewne, co mi mówisz?
— Powtarzam ci, że siostra twoja o mało nie umarła z przerażenia.
— Dobrze — rzekł Roland.
— Co — dobrze?
— Tak; tembardziej muszę się widzieć z Edwardem.
— Cóż zamyślasz?
— Mam projekt...
— Powiedz mi.
— No, nie. Moje projekty nie wychodzą ci na dobre.
— Ale, kochany Rolandzie, jeśliby chodziło o jakiś odwet...
— No, to dam go w imieniu nas obu. Jesteś »zakochany, żyj więc w miłości.
— Ale mam twoje poparcie?
— Oczywiście; chciałbym bardzo nazywać cię bratem.
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/343
Ta strona została przepisana.