głowy, wyzwoliwszy ucho z żywych szczypców, które je trzymały, zawołał:
— No, zostaw już swe niemądre żarty!
Ilekroć Bonaparte uniknął jakiegoś niebezpieczeństwa, tylekroć przez przyzwyczajenie korsykańskie lub przyzwyczajenie z czasów dzieciństwa robił na piersiach znak krzyża. Gdy zdarzyło mu się coś nie pomyśli, lub gdy oblegały go myśli nieprzyjemne, nucił — ale jaką melodyę?... jakąś swoją własną, która nawet nie była melodyą, której nikt nie mógł poznać, ponieważ miał głos fałszywy. Wówczas, ciągle podśpiewując, siadał za biurkiem, kołysząc się na fotelu i pochylając się w tył, tak, że omal nie wywracał się, a jednocześnie, jakeśmy to już mówili, nacinał poręcz scyzorykiem, z którego innego użytku nie robił, ponieważ nigdy nie ostrzył sam pióra: funkcyę te spełniał jego sekretarz, który starał się temperować pióra jak najlepiej, gdyż chodziło mu o to,; aby to okropne pismo Bonapartego nie było już zupełnie nieczytelne.
Znane jest wrażenie, jakie na Bonapartem robił dźwięk dzwonów. Tylko tę muzykę rozumiał i tylko ona przemawiała mu do serca. Jeśli siedział, a rozlegał się wówczas głos dzwonów, dawał znak ręką, nakazując ciszę, i pochylał się w stronę, skąd szły głosy. Jeśli przechadzał się — stawał, pochylał głowę i słuchał i trwał bez ruchu, dopóki dzwon rozbrzmiewał. Z chwilą, gdy ostatnie fale rozpływały się w przestrzeni, powracał do pracy, a na pytania tych, którzy prosili o wyjaśnienie takiego zamiłowania dźwięku dzwonów, odpowiadał:
— Przypomina mi to pierwsze lata spędzone w Brienne; byłem podówczas szczęśliwy!
W tych czasach, które opisujemy, Bonaparte zajęty był głównie dopiero co kupionym majątkiem
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/355
Ta strona została przepisana.