Malmaison. Co sobota wyjeżdżał do tej posiadłości, spędzał tam, jak uczeń na wakacyach, niedzielę a niekiedy i poniedziałek. Tam zaniedbywał pracę dla spacerów, podczas których doglądał sam robót, które zarządził. Niekiedy, zwłaszcza z początku, wyruszał poza granicę posiadłości. Kres tym wycieczkom położyły raporty policyi po spisku Areny i po wypadku z maszyną piekielną.
Dochody z Malmaison, obliczone przez samego Bonapartego, w przypuszczeniu, że sprzedawałby owoce i jarzyny, mogły dojść do sześciu tysięcy franków.
— To nieźle — mawiał do Bourrienne’a. — Ale — dodawał z westchnieniem, trzebaby mieć jeszcze ze trzydzieści tysięcy renty, aby módz tu wyżyć.
W upodobaniach Bonapartego do wsi było trochę pezyi. Lubił widzieć w ciemnych alejach parku spacerujące kobiety o wysmukłej i wiotkiej kibici w białych sukniach. Nie znosił sukien kolorów ciemnych i miał wstręt do kobiet grubych. Do kobiet brzemiennych odczuwał taki wstręt, że rzadko kiedy zapraszał je na swe wieczory lub na zabawy. Zresztą mało uprzejmy z natury, zbyt imponujący, aby mógł pociągać, zaledwie grzeczny dla kobiet, rzadko kiedy mówił im, nawet najładniejszym, coś miłego. Często bardzo otoczenie jego było zdumione niegrzecznościami, które robił najlepszym przyjaciółkom Józefiny. Niejednej powiedział: „Jakie pani ma czerwone ręce“, albo: „Cóż za brzydkie uczesanie!“, albo: „Ma pani brudną suknię; już widziałem panią w niej ze dwadzieścia razy“, albo wreszcie: „Mogłaby pani zmienić krawcową, dziwnie suknia zmiętoszona!“.
Pewnego dnia zwrócił się do księżnej de Chevreuse, pięknej blondynki, której włosy wszyscy podziwiali, z takiemi słowami:
— Dziwna rzecz. Jaka pani ruda!
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/356
Ta strona została przepisana.