Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/362

Ta strona została przepisana.

I Roland wskazał końcem ołówka dokładnie miejsce, w którem musiał nastąpić napad.
— Jakto — zapytał Bonaparte — napad o pół mili zaledwie od Bourgu!
— Tak, zaledwie, generale. Tem się tłómaczy, jak mógł koń raniony dojść do Bourgu i dlaczego zdechł dopiero w Belle-Alliance.
— Czy pan wszystkie te szczegóły słyszy? — zwrócił się Bonaparte do ministra policyi.
— Słyszę, obywatelu pierwszy konsulu.
— Wiesz pan, że chcę, aby te rozboje ustały.
— Zrobię wszystko, co będę mógł.
— Nie chodzi o to, co pan możesz; chodzi o to, aby tak było.
Minister skłonił się.
— Tylko z tym warunkiem — ciągnął Napoleon — przyznam, że jesteś pan rzeczywiście człowiekiem zręcznym, za jakiego się masz.
— Pomogę ci, obywatelu, — powiedział Roland.
— Nie śmiałem pana prosić o pomoc — odpowiedział minister.
— Tak. Lecz ja sam ją ofiarowuję. Proszę nic nie robić bez porozumienia ze mną.
Minister spojrzał na Bonapartego.
— Dobrze — rzekł Bonaparte. — Do widzenia. Roland wstąpi do ministeryum.
Minister ukłonił się i wyszedł.
— W istocie — mówił dalej Bonaparte — powinieneś sobie wziąć za punkt honoru, aby wytępić tych bandytów, ponieważ awantura zdarzyła się w twoim departamencie i ponieważ oni, zdaje się, mają pretensye specyalnie do ciebie i do twej rodziny.
— Przeciwnie. Właśnie wścieka mię to, iż oszczędzają mnie i moją rodzinę.