Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/382

Ta strona została przepisana.

— Nie przenikam w plany Boga. Mówię ci, kochany mój, strzeż się Rolanda. Roland jest tak blizko.
Karol uśmiechnął się z powątpiewaniem.
— Mówię ci, że jest nietylko blizko, ale że już jest tu. Widziano go.
— Widziano go! Gdzie? Kto?
— Kto go widział?
— Tak.
— Karolina, pokojówka, córka stróża więziennego. Prosiła mnie o pozwolenie pójścia do rodziny wczoraj, w niedzielę. Ponieważ miałam się widzieć z tobą, zwolniłam ją do dziś rana.
— Więc cóż?
— Więc spędziła noc u rodziców. O godzinie jedenastej przybył do więzienia kapitan żandarmeryi, który przyprowadził aresztowanych. Gdy ich umieszczono w celach, przyszedł jakiś człowiek, otulony w płaszcz, i zapytał o kapitana. Karolinie zdaje się, że poznała głos nowoprzybyłego. Przyjrzała mu się uważnie w chwili, gdy płaszcz otworzył się i odsłonił twarz, i poznała mego brata.
Młodzieniec poruszył się.
— Rzumiesz więc, Karolu? Mój brat przyjeżdża tutaj, do Bourgu, przyjeżdża w tajemnicy, nie zawiadamiając mnie o swym powrocie. Mój brat pyta o kapitana żandarmeryi, szuka go aż w więzieniu, mówi tylko z nim i znika. Czyż nie jest to fatalna groźba dla mej miłości? Powiedzże.
W istocie, w miarę jak Amelia mówiła, czoło jej kochanka chmurzyło się coraz bardziej.
— Amelio, gdyśmy robili to, co robimn, zdawaliśmy sobie wyraźnie sprawę z niebezpieczeństwa.
— Czy przynajmniej — zapytała Amelia — zmieniliście ukrycie? opuściliście klasztor Kartuzów w Bilion?
— Tam zostali tylko zmarli.