Odpowiedziała mu zaś sowa.
Potem z pośród gałęzi dębu jakiś człowiek ześliznął się na ziemię. Była to straż, czuwająca nad wejściem do groty. Wejście to było o dziesięć kroków od dębu.
Szyldwach zamienił kilka słów po cichu z Montbarem, poczem powrócił na dąb i zniknął w jego gałęziach, tak, że ci, którym zginął z oczu, nie mogli go dojrzeć w tym napowietrznym bastyonie.
Droga, w miarę tego jak się zbliżali do wejścia groty, była coraz węższa.
Pierwszy wszedł Montbar. W wiadomem mu miejscu podniósł kamień, z pod którego wydostał krzesiwo, hubkę, zapałki i pochodnię.
Błysnęła iskra, hubka się zatliła, zapałka roztoczyła niepewne niebieskawe światło, poczem wybuchnęła płomieniem pochodnia.
Ujrzano trzy — cztery drogi. Montbar bez wahania wybrał jedną z nich.
Droga ta wiła się spiralnie i szła w głąb ziemi.
Widoczne było, że szli przez labirynt dawnego kamieniołomu, z którego być może powstały przed 1900 laty trzy miasta rzymskie, dziś będące tylko wioskami, nad któremi panuje obóz Cezara.
Kiedy niekiedy drogę podziemną przecinały wszerz szerokie rowy; można je było przebyć tylko po kładce, a tę jednem pchnięciem nogi rzucić w głąb rowu.
Tu i owdzie spotykano wyniosłości, za któremi można było zacząć strzelać, nie wystawiając się wcale na ogień nieprzyjaciela.
Wreszcie o pięćset kroków od wejścia barykada na wysokość człowieka zamykała drogę tym, którzyby chcieli dotrzeć do skalistej pieczary, w której znaj-
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/400
Ta strona została przepisana.