Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/404

Ta strona została przepisana.

— A więc nie domagam się swego prawa, nie rozkazuję, lecz proszę. Przyjaciele, przyrzeknijcie mi na wasz honor, że życie Rolanda de Montrevel będzie dla was świętem.
Wszyscy jednym głosem odpowiedzieli, podnosząc ręce:
— Słowo honoru! Przysięgamy!
— A teraz zaczął znowu Morgan — musimy rozpatrzyć nasze położenie jasno i trzeźwo. Gdy policya i inteligencya zacznie nas ścigać i rozpocznie z nami walkę, nie będziemy mogli oprzeć się: — choćbyśmy byli chytrzy jak lisy, obrotni jak dziki, zawsze opierać się będziemy do czasu tylko. Oto moje przynajmniej zdanie.
Morgan wzrokiem pytał towarzyszów; jednomyślnie się z nim zgodzili, ale przyznawali z uśmiechem na ustach, że ich zguba była nieunikniona.
Dziwna bo to była epoka; przyjmowano śmierć bez bojaźni, a zadawano ją bez wzruszenia.
— Czy nie masz nic do powiedzenia więcej? — zapytał Montbar.
— Mam — odparł Morgan. — Muszę zaznaczyć, że możemy łatwo zdobyć konie lub pójść pieszo. Jesteśmy wszyscy jeźdźcy i potrosze górale. Konno w sześć godzin możemy być poza granicami Francyi, a pieszo — w dwanaście godzin. Skoro dotrzemy do Szwajcaryi, możemy dbać o obywatela Fouché’go tyle, co pies o piątą nogę. Oto, co chciałem powiedzieć jeszcze.
— Przyjemnieby było drwić sobie z obywatela Fouché’go — rzekł Adler — ale niemiło jest opuszczać Francyę.
— To też poddam pod głosowanie tę ostateczność, ale po wysłuchaniu wysłańca Cadoudala.