Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/429

Ta strona została przepisana.

końcu oberży, zbudzono i oddano list, przyniesiony przez tego samego masztelarza, który mu przyprowadził na drogę osiodłanego konia.
List brzmiał:

„Sobota, o szóstej wieczorem.
Morgan“.

„P. S. Nie zapominać nawet w najgorętszej walce, a zwłaszcza wtedy, że życie Rolanda de Montrevel jest święte“.

Młody człowiek odczytał list z widoczną radością. Tu nie chodziło już o napad na dyliżans. Miał to być pojedynek pomiędzy ludźmi dwu sprzecznych idei, spotkanie pomiędzy dzielnymi przeciwnikami.
Ale na gościńcu nietylko miało się sypać złoto, lecz i polać krew.
Montbar zapytał masztelarza, kto będzie prowadził karetkę od Mâcon do Belleville. Polecił mu pozatem kupić cztery ćwieki z obrączkami zamiast główki i mocną kłódkę.
Wiedział, że karetka przychodzi o pół do piątej do Mâcon i po popasie wyrusza dalej punktualnie o piątej. Widocznie Montbar z góry wszystko przygotował, gdyż, dawszy powyższe polecenia słudze, odprawił go i zasnął, jak człowiek, który nie dospał kilka nocy.
Obudził się dopiero o dziewiątej rano. Zapytał o swego hałaśliwego sąsiada.
Podróżny ten odjechał o szóstej rano karetką, idącą z Lugdunu do Paryża, ze swym przyjacielem, pułkownikiem strzelców. Gospodarz utrzymywał, iż zamówili miejsce tylko do Tonnerre.