— Czy obywatel wołał mnie?
— Czy to wy jesteście Antoni?
— Do usług, jeśli mogę jaką wyświadczyć.
— Możesz, przyjacielu. Zamknij drzwi i chodź tu.
Antoni drzwi zamknął i zbliżył się na dwa kroki do Montbara i znowu zasalutował:
— Jestem, panie.
— Naprzód, mój kochany — rzekł Montbar — wypijemy za zdrowie twej kochanki.
— A bo to tacy, jak ja, mają kochanki? Dobre to dla panów.
— Nie wmawiaj mi, szelmo — odparł Montbar — że tacy, jak ty, składają ślub czystości.
— No, nie mówię, aby się miało być zakonnikiem pod tym względem; ma się tu i owdzie miłostki po drodze.
— Tak, w każdym szynku. Dlatego właśnie, wracając, zatrzymujesz się często dla wypicia kieliszeczka i zapalenia fajki.
— Przecież trzeba się zabawić.
— No to spróbuj tego wina, chłopcze. Ręczę, że nie pożałujesz.
I wziąwszy pełną szklankę, Montbart kazał pocztylionowi wziąć drugą.
— Zaszczyt to dla mnie!... Za pańskie zdrowie!... Tak, doskonałe; a ja tak wypiłem odrazu, jak jaką lurę.
— To źle, mój Antoni.
— Pewnie, że źle.
— Na szczęście — odezwał się Montbar, nalewając, drugą szklankę — możemy poprawić.
— Tylko do palca — prosił dowcipny pocztylion, trzymając palec na samym brzegu szklanki.
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/431
Ta strona została przepisana.