— Co, jak?
— Butelka pusta.
— Ta — tak, ale nie tamta.
I Montbar wziął z kominka nową butelkę, już odkorkowaną.
— Ho, ho! — zawołał Antoni z rozjaśnioną twarzą.
— Wszystko w porządku? — zapytał Montbar.
— No, tak — odparł Antoni, podsuwając szklankę.
Montbar napełnił ją znowu.
— Otóż mówiłem — zauważył Antoni, patrząc pod światło na płyn rubinowy — że piliśmy za zdrowie pięknej Józefiny.
— Tak — odparł Montbar.
— Ale — ciągnął dalej Antoni — Józefin we Francyi jest do dyabła!
— To prawda; ileż ich może być, jak myślisz, Antoni?
— Chyba, ze sto tysięcy.
— Niech będzie. Cóż dalej?
— Przypuszczam, że na te sto tysięcy jedna dziesiąta część może być ładnych.
— To za dużo.
— No, to jedna dwudziesta.
— Niech będzie.
— To znaczy pięć tysięcy.
— Widzę, żeś mocny w arytmetyce.
— Jestem synem nauczyciela.
— Więc?
— Więc, za którą z tych pięciu tysięcy piliśmy?...
— Masz racyę, Antoni. Trzeba do imienia dodać nazwisko. Za zdrowie pięknej Józefiny...
— Chwileczkę! szklanka zaczęta, trzeba dopełnić.
Antoni wypił szybko i, podstawiając szklankę:
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/433
Ta strona została przepisana.