— Mówią dużo o bandytach, którzy ograbiają dyliżanse. Nie zapomnij przytroczyć olster do siodła.
— Na co?
— Żeby włożyć pistolety.
— Co! będzie pan strzelał do tych zuchów?
— Co? Nazywasz zuchami złodziei, którzy ograbiają dyliżanse?
— No, no! Nie każdy, kto zabiera pieniądze rządowe, jest złodziejem.
— Tak sądzisz?
— Tak myślę i tak myśli wielu innych. Wiem tylko, że, gdybym był sędzią, nie skazałbym ich.
— Może wypijesz za ich zdrowie?
— Dlaczegożby nie, byle wino było dobre.
— Nie radzę — rzekł Montbar, wlewając resztki wina do szklanki Antoniego.
— Zna pan przysłowie? — zapytał pocztylion.
— Jakie?
— Nie trzeba przeszkadzać waryatom... Za zdrowie towarzyszów Jehudy!
— Niech się tak stanie — rzekł Montbar.
— A pięć ludwików?
— Masz.
— Dziękuję. Będzie pan miał olstra. Lecz radzę nie kłaść tam pistoletów, a przynajmniej radzę, tak jak robi kum Jeremiasz, konduktor z Genewy, nie nabijać ich.
Dawszy taką przyjacielską radę, pocztylion pożegnał Montbara i zszedł na dół, śpiewając jakąś piosnkę o pasterzu i pasterce.
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/437
Ta strona została przepisana.