Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/453

Ta strona została przepisana.

— Osiem dni! — rzekł Bourrienne. — Można zaczekać.
— Zwłaszcza, biorąc się już do rzeczy. Jedziemy, Bourrienne, do Luksemburgu.
I z szybkością, zwykłą u niego w chwilach ważonych, przebiegł sznur pokoi, zszedł ze schodów i wskoczył do powozu, dając rozkaz:
— Do Luksemburgu!
— A ja? — wołał Bourrienne jeszcze z przedsionka.
— Nie czekasz na mnie, generale?
— Marudo! — odrzucił mu Bonaparte.
Powóz przemknął galopem.
Wchodząc do gabinetu, Bonaparte spotkał ministra policyi.
— Co słychać, obywatelu Fouché? — zapytał. — Masz twarz wzburzoną. Czy może zabito mnie przypadkiem?
— Obywatelu pierwszy konsulu — odezwał się minister — przywiązywałeś, zdaje mi się, dużą wagę do wytrzebienia bandy, nazywającej się towarzyszami Jehudy?
— No tak; przecież wysłałem Rolanda dla ich pościgu. Czy są jakie nowiny?
— Są.
— Od kogo?
— Od ich naczelnika.
— Jakto od ich naczelnika?
— Ten zuchwalec nadesłał mi sprawozdanie ze swej ostatniej wyprawy.
— Na kogo?
— Na 50.000 fr., wysłanych Ojcom św. Bernarda.
— Cóż się z nimi stało?
— Z tymi 50 tysiącami franków?