Był to Jakób. I jemu się nie powiodło; wracał z niczem.
Wypili tedy razem i, ogrzawszy się, zapłacili za wino i wyszli.
Zaraz za progiem Michał zbliżył się do syna.
Jakób opowiedział mu, że szedł za śladem w głąb lasu, lecz ktoś zagrodził mu drogę i, grożąc strzelbą, pytał, co robi o tej porze w lesie.
Na odpowiedź Jakóba, że poluje na wychodnego, człowiek ten odezwał się:
— No, to idź dalej; widzisz, że tu miejsce zajęte.
Jakób uznał słuszność tej uwagi i oddalił się o jakie sto kroków.
Gdy jednak skręcił na lewo, aby powrócić na teren, z którego go odsunięto, natknął się znowu na kogoś, uzbrojonego w strzelbę, który mu zadał takie same pytanie.
Jakób odpowiedział to samo, co i pierwszemu.
Człowiek ten na to tonem groźnym rzekł mu, wskazując palcem skraj lasu:
— Radzę ci, kochany przyjacielu, pójść tam; zdaje mi się, że tam lepsze miejsce.
Jakób usłuchał rady, albo udał, że jej słucha, bo, przyszedłszy pa wskazane miejsce, wyszedł na czyste pole, a rozumiejąc, że nie natrafi teraz na ślady Valensolle’a, dotarł do drogi i skierował się do karczmy, gdzie spodziewał się znaleźć ojca.
Do zamku powrócili z pierwszym brzaskiem dnia.
Wszystkie swe przygody opowiedzieli Rolandowi bardzo szczegółowo. Młody oficer wywnioskował z ich opowiadania, że dwaj ludzie uzbrojeni w strzelby, którzy zagrodzili drogę Jakóbowi, nie byli kłusownikami, lecz towarzyszami Jehudy.
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/476
Ta strona została przepisana.