Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/479

Ta strona została przepisana.

wdrapał się po chwili na piano, poczem ześliznął się z drugiej strony stosu siana na posadzkę kościoła.
Chór był nie zajęty. Roland stanął przy pomniku Filiberta Pięknego. Koło pomnika była wielka kwadratowa płyta; pod nią było wejście do grobów.
Roland znał to wejście, bo koło płyty klęknął, szukając szpary pomiędzy nią a posadzką.
Znalazł ją, podważył obcęgami i podniósł płytę.
Podtrzymując płytę nad głową, zszedł do podziemi, poczem płytę za sobą opuścił.
Jakiś czas szedł po omacku w ciemnościach, aż doszedł do kraty, za którą ciągnął się korytarz.
Otworzył ją przy pomocy obcęgów. Wytężając słuch i wpatrując się w ciemności, posuwał się powoli naprzód z pistoletem gotowym w jednej ręce, opierając się drugą o ścianę.
Tak szedł jakie piętnaście minut.
Z kilku kropel zimnej wody, które mu spadły na ręce, zoryentował się, że przechodzi pod rzeczką Reyssousse.
Nareszcie doszedł do drzwi, oddzielających podziemia od kamieniołomów. Tu spoczął chwilę.
Zdało mu się, że dostrzegł jakieś światło. Skierował się w tę stronę. Wtem usłyszał jakieś szmery. W miarę, jak się posuwał, światło i szmery były coraz wyraźniejsze.
Widoczne było, że kamieniołomy były zamieszkane. Ale przez kogo?
Był już nie dalej, jak o 10 kroków od znanego już czytelnikom przecięcia się kilku korytarzy.
Przyciskając się do ściany, Roland posuwał się ostrożnie, jak ruchoma płaskorzeźba.