To zniknięcie i milczenie było gorsze, niż otwarta i jawna walka.
Morgana nie widziała od chwili, kiedy mu obiecała dostarczyć broni, jeśliby miał być skazany na śmierć.
To też wyczekiwała zapowiedzianego spotkania z taką samą niecierpliwością, jak i Morgan.
W porze, w której, jak sądziła, Michał i syn jego powinni byli spać, zapaliła w czterech oknach świece, żeby dać sygnał Morganowi.
Następnie ubrała się ciepło, wyszła do parku i skierowała się ku rzece.
Doszedłszy do rzeki, zaczęła szukać oczyma łódki pod wierzbami.
Tam czekał już Morgan. Dwoma uderzeniami wioseł dobił do brzegu i schwycił Amelię w objęcia.
Dziewczyna dostrzegła w oczach kochanka jakieś radosne błyski.
— Czy masz mi co dobrego do powiedzenia?
— Dlaczego o to pytasz? — rzekł Morgan.
— W oczach twych widzę coś więcej, niż radość, że mnie widzisz.
— Masz słuszność, moja Amelio. Przeczucia omyliły mnie.
— Mów, mów — zawołała Amelia — co się stało?
— Przypominasz sobie, droga Amelio, coś mi podczas ostatniej naszej rozmowy odpowiedziała na moją propozycyę ucieczki?
— Pamiętam. Odpowiedziałam ci, Karolu, że jestem twoją i że przezwyciężę wstręt, jakibym mogła mieć do tego kroku.
— Ja ci już oświadczyłem, że mam zobowiązania, z powodu których uciekać nie mogę; że jest ktoś, od
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/484
Ta strona została przepisana.