Rzeź ta trwała piętnaście, być może dwadzieścia minut.
Po upływie tych dwudziestu minut grota usłana była dwudziestoma trupami.
Padło trzynastu żandarmów i dragonów i dziewięciu towarzyszów Jehudy.
Pięciu z nich, pokrytych ranami i zmożonych przeważającą liczbą nieprzyjaciół, dostało się do niewoli.
Otoczyli ich dragoni i żandarmi.
Kapitan żandarmów miał strzaskane prawe ramię, pułkownikowi dragonów kula przeszyła biodro.
Tylko Roland, oblany krwią, ale nie swoją, nie odniósł najmniejszego szwanku.
Dwu jeńców było tak ciężko rannych, że trzeba ich było wziąć na nogi.
W chwili, gdy wychodzili z lasu na gościniec, rozległ się tentent konia, który zbliżał się szybko.
— Idźcie dalej — rzekł Roland — ja wrócę się, aby zobaczyć, co to takiego.
Dopędził ich co koń wyskoczy jakiś jeździec.
— Kto idzie? — zawołał Roland, gdy jeździec był od niego tylko o dwadzieścia kroków, i przygotował się do strzału.
— Jeszcze jeden jeniec, panie de Montrevel — odpowiedział jeździec. — Nie mogłem być w bitwie, chcę przynajmniej być z nimi na szafocie. Odzie moi towarzysze?
— Tam, panie — odparł Roland, poznając młodego człowieka po głosie, który już słyszał po raz trzeci.
I wskazał ręką grupę, otoczoną siłą zbrojną.
— Szczęśliwy jestem, że widzę, iż nic się panu, pa-
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/495
Ta strona została przepisana.