Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/502

Ta strona została przepisana.

Spodziewał się, że wejdzie Rapp. Zobaczył Rolanda.
— Ach, to ty?
A zwracając się do Cadoudala, rzekł:
— Nie potrzebuję ci, pułkowniku, przedstawiać mego adjutanta Rolanda de Montrevel: to twój znajomy. — Rolandzie, powiedz pułkownikowi, że jest tak samo wolny w Paryżu, jak w swym obozie pod Muzillac, i że jeśli chce paszportu dokądkolwiek, to Fouché ma rozkazane wydać mu go.
— Twe słowo, obywatelu pierwszy konsulu, wystarcza mi — odparł Cadoudal. — Dziś wieczorem odjeżdżam.
— Czy mogę zapytać, dokąd?
— Do Londynu, generale.
— Tem lepiej.
— Dlaczego tem lepiej?
— Bo tam zobaczysz z blizka ludzi, za których walczyłeś.
— Więc co?
— I zobaczywszy, co to za ludzie...
— No i cóż?
— Porównasz ich z tymi, przeciw którym walczyłeś... lecz skoro raz opuścisz Francyę, pułkowniku...
Bonaparte zatrzymał się.
— Słucham — rzekł Cadoudal.
— To nie wracaj bez zawiadomienia mnie o tem; inaczej nie dziw się, jeśli będziesz traktowany jako nieprzyjaciel.
— Będzie to dla mnie zaszczytem, generale, gdyż dowiedziesz tem traktowaniem mnie, że jestem człowiek, którego trzeba się bać.
I z temi słowy Jerzy skłonił się i wyszedł.