Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/514

Ta strona została przepisana.

— No, nie trać ani chwili... Poczekaj. Weźmiesz depesze moje do Paryża?
— Rozumiem: jestem tym kuryerem, o którym wspominałeś, generale, Bourrienne’owi.
— Właśnie.
— No, to chodźmy.
— Poczekaj jeszcze. Młodzi ludzie, których schwytałeś...
— Towarzysze Jehudy?
— Tak... Otóż zdaje się, że wszyscy należą do rodzin szlacheckich. To są raczej fanatycy, niż przestępcy. Zdaje się, że twoja matka, ofiara jakiejś niespodzianki sądowej, świadczyła w ich sprawie i jej zeznania przyczyniły się do skazania ich.
— To możliwe. Przecież oni to napadli na mą matkę; ona dostrzegła twarz ich przywódcy.
— Otóż matka twoja błaga mnie za pośrednictwem Józefiny o ułaskawienie tych narwańców, jak sama ich nazywa. Podali apelacyę. Zdążysz przybyć, zanim odrzucą kasacyę. Jeśli uznasz za stosowne, wspomnisz w mojem imieniu ministrowi sprawiedliwości, aby apelacyi nie odrzucał. Gdy wrócisz, pomyślimy nad tem, co należy zrobić ostatecznie.
— Dziękuję, generale. Czy nie masz innych rozkazów?
— Nie, chyba to, żebyś pomyślał o rozmowie, którąśmy przed chwilą prowadzili.
— O czem?
— O twem małżeństwie.