Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/518

Ta strona została przepisana.

Amelia cofnęła się o krok.
— Więc pani — rzekła — nie przyczyniła się do skompromitowania tych nieszczęśliwych?
— Czyś chciała, abym wysłała na szafot człowieka, który mi przyszedł z pomocą i który, zamiast zabić Edwarda, ucałował go?
— Ale pani go poznała?
— Doskonale — odrzekła pani de Montrevel — to ten blondyn z czarnemi oczyma i brwiami, który się nazywa Karol de Sainte-Hermine.
Amelia wydała okrzyk stłumiony.
— Więc — odezwała się — już wszystko skończone. Nie będą was więcej wzywali?
— Zdaje się, że nie.
— W każdym razie — odezwał się sir John — sądzę, że pani de Montrevel, tak jak i ja (bom w istocie nie poznał nikogo), pozostanie przy swem zeznaniu.
— Oczywiście — rzekła pani de Montrevel. — Niech mię Bóg broni, abym miała być przyczyną śmierci tego młodzieńca. Dosyć już, że on i jego towarzysze dostali się w ręce Rolanda.
Amelia westchnęła i pewien spokój odbił się na jej twarzy.
Spojrzawszy z wdzięcznością na sir Johna, podbiegła do swego pokoju, gdzie na nią czekała Karolina.
Karolina była dla Amelii prawdziwą przyjaciółką.
Codzień od chwili, gdy podsądni powrócili do więzienia w Bourgu, Karolina spędzała godzinę z ojcem i rozmawiała o więźniach, następnie przynosiła wiadomości o nich Amelii.
W tym to czasie powrócili z Paryża pani de Montrevel i sir John.