I zapanowała straszna cisza, wśród której słychać było jęk jednej istoty.
— Woźny — rzekł przewodniczący — czy uprzedzono publiczność, że wszelkie oznaki sympatyi lub niechęci są wzbronione?
Woźny dopytał się, kto obraził sprawiedliwość tym jękiem.
Była to młoda kobieta w stroju ludowym, którą wynieśli do stancyi stróża więziennego.
Od tej chwili oskarżeni nie próbowali niczemu zaprzeczać.
Cztery głowy miały spaść razem, albo razem uzyskać wolność.
Tegoż dnia o godzinie dziesiątej sąd przysięgłych uznał ich winnymi, a izba wydała wyrok śmierci.
W trzy dni potem, na usilne prośby adwokatów, pozwolono podać prośbę o kasacyę.
Ale podsądni z tego pozwolenia skorzystać nie chcieli.
Wyrok wywarł straszne wrażenie nietylko w sali sądowej, ale w całem mieście.
Pani de Montrevel zrozpaczona swą rolą, w tej sprawie odegraną, wbrew jej woli, w tym dramacie, kończącym się śmiercią, miała tylko jedną drogę do naprawienia wyrządzonej krzywdy: jechać natychmiast do Pary-