ką. Wódz tych nieszczęśliwych młodych ludzi, baron Karol de Sainte-Hermine, prosił mię, jak o łaskę, o celę Nr. 1. Nie odmówiłem mu, wiem bowiem, że on panienkę kocha. Niech się panienka nie obawia: o tej tajemnicy nikt się nie dowie. Potem rozpytywał mnie, gdzie stało łóżko panienki. Ma nawet to samo łóżko.
Amelia westchnęła, a raczej jęknęła i uczuła, że łza zwilżyła jej oko.
Więc była kochana tak, jak sama kochała, i o tem dowiedziała się z ust obcych.
W chwili rozstania na zawsze, świadomość tego była najpiękniejszym brylantem w jej koronie męczeńskiej.
Doszedłszy do drzwi celi Nr. 1, Amelia położyła rękę na ramieniu stróża.
Zdało jej się, że słyszy jakiś śpiew.
Wsłuchała się: ktoś deklamował.
Ale nie był to głos Morgana; był to głos jej nieznany.
Wiersz deklamowany miał w sobie coś smutnego, jak elegia, coś religijnego, jakby psalm.
Wreszcie głos zamilkł. Amelia dała znak stróżowi, żeby otworzył drzwi.
Ojciec Courtois widać podzielał wzruszenie dziewczyny, bo otworzył drzwi, jak mógł najciszej. Drzwi się otwarły.
Amelia objęła jednym rzutem oka celę i jej mieszkańców.
Valensolle stał oparty o mur i trzymał jeszcze w ręku książkę, z której przed chwilą czytał ów wiersz. Jayat siedział przy stole, trzymając głowę w rękach, Ribier na stole tuż przy nim. Sainte-Hermine z oczyma zamkniętemi, jakby spał, leżał na łóżku.
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/531
Ta strona została przepisana.