Drzwi zamknęły się za Amelią; zadzwoniły łańcuchy, zazgrzytał klucz.
— No i cóż? — zapytali naraz Valensolle, Jayat i Ribier.
— Oto jest — odpowiedział Morgan, wyjmując na stół zawartość worka.
Młodzieńcy krzyknęli z radości, widząc pistolety i sztylety.
Tymczasem dozorca odprowadził Amelię aż do drzwi, wychodzących na ulicę.
Doszedłszy tam, zawahał się, lecz po chwili odezwał się:
— Panno de Montrevel, przepraszam, że muszę wyrządzić ból, ale niepotrzebnie pani jedzie do Paryża...
— Czy dlatego, że odrzucono kasacyę i że wyrok wykonany będzie jutro? — zapytała Amelia.
Dozorca cofnął się o krok ze zdziwienia.
— Wiedziałam o tem, — rzekła Amelia.
A zwracając się do służącej:
— Odprowadź mnie do najbliższego kościoła; przyjdziesz po mnie jutro, jak wszystko będzie skończone.
Najbliższy kościół nie był daleko; był to kościół świętej Klary.
Przed trzema miesiącami, na rozkaz pierwszego konsula, został ponownie otwarty.
Kościół o tej porze był zamknięty; ale Karolina znała zakrystyana, który też otworzył go po pewnej chwili.
Czekając na zakrystyana, Amelia zobaczyła coś, co jej się wydało strasznem.
Przeszło koło niej trzech ludzi czarno ubranych, którzy prowadzili wózek na czerwono pomalowany.
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/534
Ta strona została przepisana.